Dzisiaj kilka słów konsekwencji. Jeśli się mylę - proszę o sprostowanie.
Wypowiadając opinie o tym, że "ubezpieczenia" emerytalne, zasiłki dla bezrobotnych, urlopy macierzyńskie czy "becikowe" mają bardzo negatywny wpływ, natychmiast spotykam się z zarzutem, że moje przekonania są nieprzystające do obecnych realiów.
I jest to prawda, bo nie godzę się na wiele otaczających mnie absurdów. Ale czy mogę i chcę w nich brać udział? I czy będę w nich brał?
Przeprowadzając wielokrotnie rozmowy na powyższe tematy niemal zawsze docieramy w dyskusji do pytania - a czy weźmiesz becikowe skoro uważasz je za niepotrzebne? Czy brałbyś rentę? Itd. itp.
Odpowiedź na powyższe pytanie niemal nigdy nie zostaje zrozumiana. Mało tego - staje się w oczach moich oponentów orężem przeciw mnie. Tak im się wydaje. A odpowiedź brzmi: "Najprawdopodobniej wezmę".
Dlaczego? Wezmę nie dlatego, że mam naturę zbieracza zasiłków - od tego jestem daleki, ale dlatego, że co miesiąc płacę dosyć wysokie podatki na cele, które nigdy nie dotyczą mnie. Gdyby nadarzyła się "okazja" odzyskania części swoich zapłaconych niesłusznie wysokich podatków - wtedy wezmę.
Należy odróżnić naturę żebraczą przejawiającą się w wielu miejscach Polski pod postacią kolejek po zasiłek dla bezrobotnych, 30-letnich rencistów pracujących na budowach lub na emigracji, wielodzietnych rodzinach, które przeliczają dzieci na zasiłki (MOPS, UM lub zasiłki gminne, wsparcie TPD, "becikowe" lub inne) od próby odzyskania własnych niesłusznie zagrabionych (pod postacią podatków) pieniędzy.
Drogi Czytelniku, czy teraz rozumiesz dlaczego zasiłki, zapomogi czy dofinansowania mają negatywny wpływ na społeczeństwo? Mam nadzieję, że tak, gdy nawet ciężko pracującego kapitalistę potrafią skłonić do sięgania po pieniądze wydzielane przez urzędnika...
Dlatego stanowczo stwierdzam - Stop WSZELKIM zasiłkom!
środa, 26 listopada 2008
czwartek, 20 listopada 2008
Ostrzejsze kryteria udzielania kredytów - dobry krok banków?
Kiedy pierwsze sygnały o "kryzysie finansowym" dotarły do Polski banki rozpoczęły procedury zaostrzania warunków udzielania kredytów. Razem z tym procesem rozpoczęła się prawdziwa ofensywa "wysokich" lokat bankowych - obecnie jest to około 8-9% przy lokacie 3 miesięcznej.
Jest to bardzo ciekawy sygnał. Oznacza on, że banki potrzebują kapitału - wysokie lokaty mają zachęcić do pozostawiania własnej gotówki w tym czy innym banku (co de facto oznacza transfer gotówki z innego banku, giełdy lub aktywów zagrożonych utratą wartości).
Zaostrzanie kryteriów przyznawania kredytów jako sygnał braku gotówki i zabezpieczania się przed udzielaniem kolejnych, być może zagrożonych, kredytów to jedna strona medalu. Druga to krok w dobrą stronę - powrotu do realniejszej polityki kredytowej. Ale zanim o tym dlaczego jest to sygnał pozytywny najpierw kilka słów o tym w jaki sposób proces ten jest realizowany.
W raporcie Expandera z 16 października 2008 r czytamy:
"Zaostrzając warunki udzielania kredytów mieszkaniowych część banków (podkreślenie KW) zastosowało nowe zasady, czyli wyższe marże i wyższy wymagany wkład własny, wobec klientów, którzy byli już w procesie aplikacyjnym. (...) Takie działania mogą być przyczyną wymiernych strat poniesionych przez klientów. Dotyczy to osób, które dokonały wpłat zadatku na mieszkanie, a później w dniu, w którym umowa kredytowa miała być podpisana, dowiedziały się, że decyzja banku została anulowana."
Expander podzielił banki na 4 grupy wg ich schematu zachować wobec własnych Klientów. Bardzo smutną praktykę wykazało kilka banków (nazwy z litości pominę...) i zastosowało nowe zasady wobec Klientów, którzy już otrzymali pozytywne decyzje kredytowe.
Coż, chyba prezesom tych banków nie jest znana łacińska maksyma Pacta sunt servanda.
Raport swój Expander kończy stwierdzeniem:
"Expander nie kwestionuje konieczności zaostrzania warunków udzielania kredytów hipotecznych, gdyż wynika to z sytuacji na rynku (podkreślenie KW). Podejmując decyzje o zaostrzeniu kryteriów banki wykazały się jednak krańcowo różną troską o interes klienta. Można oczekiwać, że nie pozostanie to bez wpływu na przyszłe decyzje klientów. Nadszarpnięte zaufanie nie tak łatwo odbudować. "
W gazecie POLSKA, Gazeta Krakowska (The Times) z 20 listopada 2008 r czytamy, że aby "dostać kredyt na zakup mieszkania, najwyższy wkład własny trzeba zgromadzić w Warszawie, a najniższy w Bydgoszczy. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdolność kredytowa Polaków drastycznie spadła. (...) W najgorszej sytuacji są osoby zainteresowane kredytowaniem kupna mieszkania w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu. W stolicy wkład własny na mieszkanie o powierzchni 40 mkw. może oscylować nawet wokół 100 tys. zł. Wprawdzie największe miasta w Polsce to także najwyższe płace, ale - jak zwracają uwagę analitycy Metrohouse - uzbieranie przez młode osoby zaczynające dorosłe życie (a takie stanowią większość nabywców) tak wysokiej kwoty nie będzie łatwe. "
Artykuł został opatrzony wiele mówiącym tytułem "Młodzi ludzie już nie mają szans na kredyt". A ja pozwolę sobie odpowiedzieć na to "I bardzo dobrze, że nie mają szans na kredyt!"
Dlaczego? Powodów jest wiele, ale przytoczę tylko kilka, wg mnie najważniejszych. Zacznijmy od banków.
Obecne zaostrzanie kryteriów wynika nie tylko z sytuacji na rynku. Przez wiele stuleci była to dobra i zdrowa praktyka banków. Bank po części zarabia na odsetkach od kredytu, zatem wymaganie wkładu własnego, który obniża kwotę kredytu, zdawałoby się, jest działaniem obniżającym jego dochody. Informacja o wkładzie własnym była dla banków przez wiele lat bardzo cenna, ponieważ dawała pewien obraz przyszłego kredytobiorcy.
Jeśli przyszły kredytobiorca miał wkład własny w inwestycję (nie koniecznie na konsumpcję - jak w tym przypadku kredytu mieszkaniowego) oznaczało, że przy określonych dochodach, które deklarował w banku, był w stanie zaoszczędzić te pieniądze. Był to pierwszy krok odrzucania kredytobiorców nierozsądnych i nieoszczędnych.
Zaostrzanie kryteriów przyznawania kredytów ma bardzo pozytywne działanie na Klientów banków. Zmusza ich do zmiany myślenia o kredytach i uczy oszczędności. Młodzi ludzie najpierw powinni nauczyć się zarabiać pieniądze, oszczędzać oraz inwestować w siebie, aby w przyszłości kupić mieszkanie - być może już za własne pieniądze. Nowe zasady z pewnością utrudnią wielu osobom zaciągnięcie kredytu konsumpcyjnego (zakup mieszkania to konsumpcja a nie inwestycja jak się często powtarza) oraz zmienią w dużej części całą strukturę kredytów w Polsce.
Podejrzewam jednak, że proces ten nie będzie trwały. Przywołać można tutaj Wincentego Kadłubka, który pisał o "psuciu monety" czy Mikołaja Kopernika, który w „Monetae cudendae ratio” („Sposób bicia monety”) pisał o wypieraniu z obiegu pieniądza dobrego przez pieniądz gorszy. Żywię obawy, że ten sam proces będzie dotyczył kredytów. W pogoni za możliwością kreowania pieniądza (i czerpania z tego zysku) banki będą "zamieniały dobre kredyty na gorzsze", obniżały wymagania lub zmieniały sposoby ich udzielania. Osobiście jestem ciekaw co będzie następcą "banków inwestycyjnych", które przecież z bankami nie miały nic wspólnego...
Jest to bardzo ciekawy sygnał. Oznacza on, że banki potrzebują kapitału - wysokie lokaty mają zachęcić do pozostawiania własnej gotówki w tym czy innym banku (co de facto oznacza transfer gotówki z innego banku, giełdy lub aktywów zagrożonych utratą wartości).
Zaostrzanie kryteriów przyznawania kredytów jako sygnał braku gotówki i zabezpieczania się przed udzielaniem kolejnych, być może zagrożonych, kredytów to jedna strona medalu. Druga to krok w dobrą stronę - powrotu do realniejszej polityki kredytowej. Ale zanim o tym dlaczego jest to sygnał pozytywny najpierw kilka słów o tym w jaki sposób proces ten jest realizowany.
W raporcie Expandera z 16 października 2008 r czytamy:
"Zaostrzając warunki udzielania kredytów mieszkaniowych część banków (podkreślenie KW) zastosowało nowe zasady, czyli wyższe marże i wyższy wymagany wkład własny, wobec klientów, którzy byli już w procesie aplikacyjnym. (...) Takie działania mogą być przyczyną wymiernych strat poniesionych przez klientów. Dotyczy to osób, które dokonały wpłat zadatku na mieszkanie, a później w dniu, w którym umowa kredytowa miała być podpisana, dowiedziały się, że decyzja banku została anulowana."
Expander podzielił banki na 4 grupy wg ich schematu zachować wobec własnych Klientów. Bardzo smutną praktykę wykazało kilka banków (nazwy z litości pominę...) i zastosowało nowe zasady wobec Klientów, którzy już otrzymali pozytywne decyzje kredytowe.
Coż, chyba prezesom tych banków nie jest znana łacińska maksyma Pacta sunt servanda.
Raport swój Expander kończy stwierdzeniem:
"Expander nie kwestionuje konieczności zaostrzania warunków udzielania kredytów hipotecznych, gdyż wynika to z sytuacji na rynku (podkreślenie KW). Podejmując decyzje o zaostrzeniu kryteriów banki wykazały się jednak krańcowo różną troską o interes klienta. Można oczekiwać, że nie pozostanie to bez wpływu na przyszłe decyzje klientów. Nadszarpnięte zaufanie nie tak łatwo odbudować. "
W gazecie POLSKA, Gazeta Krakowska (The Times) z 20 listopada 2008 r czytamy, że aby "dostać kredyt na zakup mieszkania, najwyższy wkład własny trzeba zgromadzić w Warszawie, a najniższy w Bydgoszczy. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdolność kredytowa Polaków drastycznie spadła. (...) W najgorszej sytuacji są osoby zainteresowane kredytowaniem kupna mieszkania w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu. W stolicy wkład własny na mieszkanie o powierzchni 40 mkw. może oscylować nawet wokół 100 tys. zł. Wprawdzie największe miasta w Polsce to także najwyższe płace, ale - jak zwracają uwagę analitycy Metrohouse - uzbieranie przez młode osoby zaczynające dorosłe życie (a takie stanowią większość nabywców) tak wysokiej kwoty nie będzie łatwe. "
Artykuł został opatrzony wiele mówiącym tytułem "Młodzi ludzie już nie mają szans na kredyt". A ja pozwolę sobie odpowiedzieć na to "I bardzo dobrze, że nie mają szans na kredyt!"
Dlaczego? Powodów jest wiele, ale przytoczę tylko kilka, wg mnie najważniejszych. Zacznijmy od banków.
Obecne zaostrzanie kryteriów wynika nie tylko z sytuacji na rynku. Przez wiele stuleci była to dobra i zdrowa praktyka banków. Bank po części zarabia na odsetkach od kredytu, zatem wymaganie wkładu własnego, który obniża kwotę kredytu, zdawałoby się, jest działaniem obniżającym jego dochody. Informacja o wkładzie własnym była dla banków przez wiele lat bardzo cenna, ponieważ dawała pewien obraz przyszłego kredytobiorcy.
Jeśli przyszły kredytobiorca miał wkład własny w inwestycję (nie koniecznie na konsumpcję - jak w tym przypadku kredytu mieszkaniowego) oznaczało, że przy określonych dochodach, które deklarował w banku, był w stanie zaoszczędzić te pieniądze. Był to pierwszy krok odrzucania kredytobiorców nierozsądnych i nieoszczędnych.
Zaostrzanie kryteriów przyznawania kredytów ma bardzo pozytywne działanie na Klientów banków. Zmusza ich do zmiany myślenia o kredytach i uczy oszczędności. Młodzi ludzie najpierw powinni nauczyć się zarabiać pieniądze, oszczędzać oraz inwestować w siebie, aby w przyszłości kupić mieszkanie - być może już za własne pieniądze. Nowe zasady z pewnością utrudnią wielu osobom zaciągnięcie kredytu konsumpcyjnego (zakup mieszkania to konsumpcja a nie inwestycja jak się często powtarza) oraz zmienią w dużej części całą strukturę kredytów w Polsce.
Podejrzewam jednak, że proces ten nie będzie trwały. Przywołać można tutaj Wincentego Kadłubka, który pisał o "psuciu monety" czy Mikołaja Kopernika, który w „Monetae cudendae ratio” („Sposób bicia monety”) pisał o wypieraniu z obiegu pieniądza dobrego przez pieniądz gorszy. Żywię obawy, że ten sam proces będzie dotyczył kredytów. W pogoni za możliwością kreowania pieniądza (i czerpania z tego zysku) banki będą "zamieniały dobre kredyty na gorzsze", obniżały wymagania lub zmieniały sposoby ich udzielania. Osobiście jestem ciekaw co będzie następcą "banków inwestycyjnych", które przecież z bankami nie miały nic wspólnego...
Etykiety:
banki,
banki inwestycyjne,
hipoteka,
kredyty,
nieruchomości
wtorek, 18 listopada 2008
Euro - za i przeciw
Przez Polskę przetacza się fala niezwykle "interesującego" i "ważnego" tematu - wprowadzenie w Polsce Euro. Co łatwo zauważyć niemal w każdej dyskusji nad wspólną euro-walutą dominuje temat nie czy, ale kiedy i na jakich warunkach ją wprowadzić.
Zatem ja pozwalam sobie wyłamać się z tego nurtu i zadać pytanie - Czy wprowadzać Euro? Jakie są korzyści z przyjęcia jednego środka płatniczego w Europie, a jakie są zagrożenia dla Polski?
Postaram się wymienić kilka najczęściej pojawiających się argumentów, a następnie je pokrótce omówić.
1. Przyjęcie euro spowoduje wzrost PKB.
ZA: Przyjęcie Euro spowoduje wzrost PKB. Wspólna waluta umożliwi łatwiejszą wymianę towarową oraz wyeliminuje konieczność przewalutowywania przy płatnościach w walutach obcych. Łatwiejsze będzie też dokonywanie zakupów w krajach wspólnoty, np. poprzez Internet , czy też przy wyjazdach zagranicznych.
PRZECIW: Argument ten łatwo obalić przytaczając statystyki rozwoju strefy euro oraz krajów do niej wstępujących. Przyjęcie wspólnej waluty odbiło się niekorzystnie na budżetach domowych Włochów, Niemców czy Francuzów. W 2007 roku 58% włoskich gospodarstw domowych miało problem z terminowym regulowaniem należności oraz odczuło negatywnie przyjęcie wspólnej waluty. W Niemczech odsetek ten wynosi 51%. Dane dotyczą sytuacji rodzin, które nie miały problemów finansowych przed przystąpieniem do strefy euro.
Można tę argumentację przyjąć za prawdziwą i wprowadzić euro na całym świecie. Dzięki jednej operacji, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknie na świecie problem bezrobocia, nędzy i głodu...
2. Polacy chcą euro.
ZA: Polacy mają zaufanie do wspólnej waluty i chcą wprowadzenia euro.
PRZECIW: Trudno przytoczyć wiarygodne dane statystyczne na poparcie powyższej tezy. Zwłaszcza kiedy dane te zmieniają się niemal co miesiąc. Ponieważ nie doświadczyliśmy na własnej skórze dobrodziejstw wspólnej waluty należałoby się odwołać do takich doświadczeń innych nacji. A takie są.
W badaniach nad przyjęciem euro lub powrotu do narodowych walut przeprowadzonym przez Open Europe w 2007 roku wynika, że 49% mieszkańców strefy euro chce powrotu do swoich ojczystych walut. Skoro wspólna waluta ma pozytywny wpływ na portfele dlaczego chcą powrotu do wcześniejszych walut?
Wyniki do pobrania pod adresem : http://www.openeurope.org.uk/research/mainfindings.pdf
3. Wspólna waluta eliminuje ryzyko walutowe.
ZA: Oczywiście, eliminuje to ryzyko dla osób prowadzących wymianę towarową a rozliczających się w Euro.
PRZECIW: Dla osób nie prowadzących takiej działalności takiego ryzyka nie ma. Czy zatem powinniśmy ponosić koszta wprowadzenia wspólnej waluty (o kosztach czytaj niżej) dla wyeliminowania tego ryzyka dla niewielkiej liczby importerów i eksporterów?
Dodatkowo argument ten osłabia istnienie instrumentów eliminujących to ryzyko. Można je zakupić w banku - są to walutowe instrumenty pochodne, tzw. swap walutowy.
Brak ryzyka oznacza bezpieczeństwo i tak dla przykładu przywołajmy ryzyko szybkiej jazdy samochodem. Jeśli chcemy jechać szybko musimy ryzykować. Kiedy chcemy jechać bezpiecznie, wtedy jeździmy wolno.
Argument bezpieczeństwa pozostaje w pewnym stopniu sprzeczny ze wspomnianym wcześniej argumentem o szybkim wzroście gospodarczym.
*** SWAP walutowy polega na wymianie okresowych płatności w jednej walucie na okresowe płatności w drugiej walucie, aż do momentu wygaśnięcia kontraktu. Płatności, wynikające z kontraktu SWAP, mogą być oparte o stałe lub zmienne stopy procentowe. Operacje takie umożliwiają obu stronom ograniczenie skutków zmian kursu walut oraz pozwalają na zmniejszenie kosztów finansowania. SWAP walutowy to inaczej Swap walutowo – procentowy, Cross Currency Swap (CCS), Currency and Interest Rate Swap (CIRS) lub Cross Currency and Interest Rate Swap (CCIRS). ***
4. Wspólna waluta będzie uniezależniona od wzrostów i spadków polskiej gospodarki.
ZA: Euro pozwoli ustabilizować ceny, uniezależniając nas od wahań rozwoju polskiej gospodarki.
PRZECIW: Aby obalić ten argument dokonajmy pewnego eksperymentu myślowego.
Przyjmijmy na początek, że waluta obowiązująca na terenie danego kraju powinna mieć związek z wynikami ekonomicznymi tego kraju. Przy tym założeniu najodpowiedniejszą walutą w Polsce wydaje się być Polski Złoty. Założenie to eliminuje możliwość wprowadzenia euro, ponieważ nie jest ono ściśle powiązane z wynikami polskiej gospodarki.
Dokonajmy założenia odwrotnego - waluta obowiązująca na terenie danego kraju nie musi mieć związku z wynikami gospodarczymi tego kraju. W takich warunkach wprowadzenie euro jest możliwe. Pozostaje tylko pytanie - dlaczego euro?
Przyjmując takie założenie otwieramy drogę do przyjęcia również dolara (ma jeszcze znaczącą pozycję na świecie) lub juana (chińska waluta od kilkunastu lat zyskuje na znaczeniu, wg wielu analiz w ciągu najbliższych 30 lat może stać się drugą po dolarze walutą rezerwową świata).
W tej sytuacji proponuję przyjąć założenie, że zmiany waluty dokonujemy np. co 5 lat a obowiązującą walutą jest waluta kraju, który przez ostatnie 5 lat miał najwyższe PKB na świecie.
5. Kurs waluty nie będzie uzależniony od wpływów polskich polityków.
ZA: Wpływ polskich polityków na decyzje NBP oraz ustanawianie Prezesa NBP z klucza partyjnego niekorzystnie wpływa na polską gospodarkę i jej wiarygodność na świecie.
PRZECIW: Każdy wpływ polityków na gospodarkę jest niekorzystny. Przyjmując euro oddajemy w ręce euro-parlamentarzystów oraz szefów ECB narzędzie do kontrolowania pieniądza będącego w obrocie na terenie Polski.
Obecnie na polskich polityków mamy jeszcze znikomy wpływ. Charakter pracy euro-parlamentarzystów jest zdecydowanie inny - uniezależnieni są od wpływów polityków krajowych.
Warto w tym momencie przytoczyć słowa barona Rothshylda, który powiedział - "Dajcie mi prawo emisji pieniądza, a nie ważne kto rządzi , kto ustanawia prawa".
6. Wspólna waluta jest odporna na działania spekulacyjne.
ZA: Jedna waluta uniemożliwi wpływ spekulacyjnego kapitału na walutę.
PRZECIW: Przy jednej walucie działania spekulacyjne do podnoszenia lub zaniżania kursu euro będzie ułatwione. Weźmy dla przykładu istnienie tylko 3 walut: dolara, euro i Polskiego Złotego. Przy takie konfiguracji mamy: 2 relacje Polski Złoty - euro (kupno i sprzedaż), 2 relacje Polski Złoty - dolar (kupno i sprzedaż) oraz 2 relacje euro - dolar (kupno i sprzedaż). Nawet jeśli na relacje między walutami ograniczymy do pojedynczych zależności to zostają 3 powiązania.
Po wyeliminowaniu Polskiego Złotego pozostają nam tylko 2 relacje euro - dolar (kupno i sprzedaż) lub 1 w drugim wariancie. Łatwiej jest spekulować przy istnieniu mniejszej liczby walut!
7. Będzie możliwa wspólna europejska polityka monetarna i fiskalna.
ZA: Euro pozwoli na prowadzenie wspólnej polityki fiskalnej, bezpieczniejszej i bardziej wiarygodnej dla rynków finansowych.
PRZECIW: Raport NBP z 2004 r. o wstąpieniu do unii walutowej mówi o osłabieniu pozycji Polski w przypadku wystąpienia asymetrii zjawisk gospodarczych. Taką sytuację mamy obecnie w sektorze bankowym. To właśnie prowadzenie wspólnej polityki doprowadziło do zachwiania równowagi i podważenia wiarygodności wielu banków w Europie. Polska (i polskie oddziały międzynarodowych banków) dzięki niezależnej polityce mają jedynie 2% toksycznych kredytów hipotecznych.
Przyjęcie jednej waluty, ujednolicenie polityki oraz ustalenie jednego kursu wymiany waluty (dla różnych gospodarek) można porównać do przybicia gwoździem steru statku. Dopóki jesteśmy na otwartym morzu, mamy perspektywy długiego rejsu a pogoda jest sprzyjająca (czytaj koniunktura globalna) to jest to do zaakceptowania. Wystarczy jednak jeden silny czynnik zaburzający, aby ten spokój zniszczyć.
8. Po wstąpieniu do strefy euro będziemy mieć niższe stopy procentowe.
ZA: Przyjęcie euro spowoduje, że w Polsce będą niższe, takie jak w unii walutowej, stopy procentowe. Spowoduje to zmniejszenie kosztów kredytów, a dzięki temu pozwoli większej grupie osób zaciągać kredyty.
PRZECIW: Do obniżania stóp procentowych nie musimy rezygnować z Polskiego Złotego. Decyzje w sprawach wysokości oprocentowań podejmuje Rada Polityki Pieniężnej. Jeśli nawet zgodzimy się, że niższe stopy procentowe są lepsze to dlaczego mamy się wzorować na strefie euro (4,5% listopad 2008r.), a nie na Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie jest to 1%?
W końcu niskie stopy procentowe obowiązujące już od 2006 roku spowodowały w USA niebywały wzrost liczby zaciąganych kredytów, ich łatwą dostępność, a w konsekwencji wzrost gospodarczy.
To przecież łatwo dostępne kredyty uwolniły amerykańską gospodarkę od problemów i nie było konieczne przyjmowanie przez Kongres i Senat USA planów ratunkowych...
9. Przyjęcie euro to dla Polski duże koszty.
ZA: Koszty rezygnacji ze złotówki będą niewielkie i z dużą nawiązką zostaną zrekompensowane poprzez większy wzrost gospodarczy i ustabilizowanie polskiej gospodarki.
PRZECIW: Argumenty za wzrostem i stabilnością polskiej gospodarki zostały już przeze mnie podważone.
Przyjęcie wspólnej waluty to nie tylko druk nowego pieniądza, bicie nowej monety, przedrukowanie cen, przystosowanie bankowych systemów informatycznych (ich koszt szacuje się na ponad 1,7 mld PLN), koszty przygotowawcze polskich firm (np. modyfikacja systemów komputerowych czy oprogramowania) czy akcja informacyjna. Aby Polska mogła przyjąć euro najpierw musi spełnić restrykcyjne warunki ERM II, czyli powiązać i usztywnić kurs wymiany waluty w stosunku do euro, zaostrzyć politykę monetarną - obniżyć inflację i stopy procentowe, obniżyć deficyt budżetowy.
Zwłaszcza ten ostatni element będzie bardzo kosztowny do wprowadzenia, ponieważ Polska i Komisja Europejska inaczej obliczają wysokość deficytu. W ujęciu polskim deficyt mamy mniejszy niż w obliczeniach Komisji Europejskiej.
Zaostrzenie polityki monetarnej to wyższe koszty pieniądza i kredytu, a to oznacza wolniejszy rozwój gospodarczy i dodatkowe utrudnienia dla wielu podmiotów gospodarczych. Wolniejszy rozwój to mniejsze wpływy do budżetu, a to utrudni cięcie wydatków budżetowych państwa.
Obniżenie deficytu będzie dodatkowo utrudnione poprzez usztywnienie kursu wymiany złotówki co utrudni "kreatywność" zwłaszcza w pozycji "Wydatki" przy pisaniu ustaw budżetowych. Reforma wydatków będzie się wiązała ze zmianą podejścia do planowania budżetów, a koszty tych zmian poniosą zwykli obywatele.
Szerzej o kosztach przyjęcia w Polsce euro pisze w Gazecie Finansowej Janusz Szewczak - "Wprowadzenie wspólnej waluty to dla Polski również koszty" 17.11.2008 r., Gazeta Finansowa.
10. Przyjęcie wspólnej waluty spowoduje wzrost inflacji.
ZA: Przyjęcie wspólnej waluty nie będzie miało dużego wpływu na inflację, ponieważ część produktów i usług zdrożeje, lecz inne stanieją ze względu na dużą konkurencję i ułatwienia w ich przepływie.
PRZECIW: Przykłady krajów wstępujących do unii walutowej pokazują, że inflacja wzrasta. Tak było we Francji, Włoszech, Niemczech, Grecji czy Słowenii, w której w przeddzień wejścia do eurolandu wynosiła 1,6% a już w kila miesięcy później oscylowała wokół 7%.
Ostatecznie w dyskusji o euro zawsze pojawia się element kursu po jakim będzie przeliczony Polski Złoty na euro. Co jest bardzo ciekawe specjaliści od wprowadzania euro wiedzą ile powinno kosztować 1 euro w 2009 roku, a nie wiedzą ile to euro kosztować będzie jutro...
W dyskusjach nad wspólną walutą moim ulubionym argumentem jest zaleta konkurencyjności. Dlaczego konkurencja w sektorze bankowym, wśród operatorów komórkowych, producentów koszul, zeszytów, butów, samochodów jest dobra, a wśród walut jest zła? Dlaczego konkurencja między firmami jest dobra, a między gospodarkami (waluty są/były miernikiem ich siły) jest zła?
A jeśli jesteś zwolennikiem kontroli pieniądza to proszę odpowiedz mi - czy lepiej jest, aby kontrola pieniądza sprawowana była przez osoby i instytucje będące w zasięgu naszej krytyki i oceny, czy może sprawowana przez instytucje i osoby będące w oddaleniu?
Zatem ja pozwalam sobie wyłamać się z tego nurtu i zadać pytanie - Czy wprowadzać Euro? Jakie są korzyści z przyjęcia jednego środka płatniczego w Europie, a jakie są zagrożenia dla Polski?
Postaram się wymienić kilka najczęściej pojawiających się argumentów, a następnie je pokrótce omówić.
1. Przyjęcie euro spowoduje wzrost PKB.
ZA: Przyjęcie Euro spowoduje wzrost PKB. Wspólna waluta umożliwi łatwiejszą wymianę towarową oraz wyeliminuje konieczność przewalutowywania przy płatnościach w walutach obcych. Łatwiejsze będzie też dokonywanie zakupów w krajach wspólnoty, np. poprzez Internet , czy też przy wyjazdach zagranicznych.
PRZECIW: Argument ten łatwo obalić przytaczając statystyki rozwoju strefy euro oraz krajów do niej wstępujących. Przyjęcie wspólnej waluty odbiło się niekorzystnie na budżetach domowych Włochów, Niemców czy Francuzów. W 2007 roku 58% włoskich gospodarstw domowych miało problem z terminowym regulowaniem należności oraz odczuło negatywnie przyjęcie wspólnej waluty. W Niemczech odsetek ten wynosi 51%. Dane dotyczą sytuacji rodzin, które nie miały problemów finansowych przed przystąpieniem do strefy euro.
Można tę argumentację przyjąć za prawdziwą i wprowadzić euro na całym świecie. Dzięki jednej operacji, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknie na świecie problem bezrobocia, nędzy i głodu...
2. Polacy chcą euro.
ZA: Polacy mają zaufanie do wspólnej waluty i chcą wprowadzenia euro.
PRZECIW: Trudno przytoczyć wiarygodne dane statystyczne na poparcie powyższej tezy. Zwłaszcza kiedy dane te zmieniają się niemal co miesiąc. Ponieważ nie doświadczyliśmy na własnej skórze dobrodziejstw wspólnej waluty należałoby się odwołać do takich doświadczeń innych nacji. A takie są.
W badaniach nad przyjęciem euro lub powrotu do narodowych walut przeprowadzonym przez Open Europe w 2007 roku wynika, że 49% mieszkańców strefy euro chce powrotu do swoich ojczystych walut. Skoro wspólna waluta ma pozytywny wpływ na portfele dlaczego chcą powrotu do wcześniejszych walut?
Wyniki do pobrania pod adresem : http://www.openeurope.org.uk/research/mainfindings.pdf
3. Wspólna waluta eliminuje ryzyko walutowe.
ZA: Oczywiście, eliminuje to ryzyko dla osób prowadzących wymianę towarową a rozliczających się w Euro.
PRZECIW: Dla osób nie prowadzących takiej działalności takiego ryzyka nie ma. Czy zatem powinniśmy ponosić koszta wprowadzenia wspólnej waluty (o kosztach czytaj niżej) dla wyeliminowania tego ryzyka dla niewielkiej liczby importerów i eksporterów?
Dodatkowo argument ten osłabia istnienie instrumentów eliminujących to ryzyko. Można je zakupić w banku - są to walutowe instrumenty pochodne, tzw. swap walutowy.
Brak ryzyka oznacza bezpieczeństwo i tak dla przykładu przywołajmy ryzyko szybkiej jazdy samochodem. Jeśli chcemy jechać szybko musimy ryzykować. Kiedy chcemy jechać bezpiecznie, wtedy jeździmy wolno.
Argument bezpieczeństwa pozostaje w pewnym stopniu sprzeczny ze wspomnianym wcześniej argumentem o szybkim wzroście gospodarczym.
*** SWAP walutowy polega na wymianie okresowych płatności w jednej walucie na okresowe płatności w drugiej walucie, aż do momentu wygaśnięcia kontraktu. Płatności, wynikające z kontraktu SWAP, mogą być oparte o stałe lub zmienne stopy procentowe. Operacje takie umożliwiają obu stronom ograniczenie skutków zmian kursu walut oraz pozwalają na zmniejszenie kosztów finansowania. SWAP walutowy to inaczej Swap walutowo – procentowy, Cross Currency Swap (CCS), Currency and Interest Rate Swap (CIRS) lub Cross Currency and Interest Rate Swap (CCIRS). ***
4. Wspólna waluta będzie uniezależniona od wzrostów i spadków polskiej gospodarki.
ZA: Euro pozwoli ustabilizować ceny, uniezależniając nas od wahań rozwoju polskiej gospodarki.
PRZECIW: Aby obalić ten argument dokonajmy pewnego eksperymentu myślowego.
Przyjmijmy na początek, że waluta obowiązująca na terenie danego kraju powinna mieć związek z wynikami ekonomicznymi tego kraju. Przy tym założeniu najodpowiedniejszą walutą w Polsce wydaje się być Polski Złoty. Założenie to eliminuje możliwość wprowadzenia euro, ponieważ nie jest ono ściśle powiązane z wynikami polskiej gospodarki.
Dokonajmy założenia odwrotnego - waluta obowiązująca na terenie danego kraju nie musi mieć związku z wynikami gospodarczymi tego kraju. W takich warunkach wprowadzenie euro jest możliwe. Pozostaje tylko pytanie - dlaczego euro?
Przyjmując takie założenie otwieramy drogę do przyjęcia również dolara (ma jeszcze znaczącą pozycję na świecie) lub juana (chińska waluta od kilkunastu lat zyskuje na znaczeniu, wg wielu analiz w ciągu najbliższych 30 lat może stać się drugą po dolarze walutą rezerwową świata).
W tej sytuacji proponuję przyjąć założenie, że zmiany waluty dokonujemy np. co 5 lat a obowiązującą walutą jest waluta kraju, który przez ostatnie 5 lat miał najwyższe PKB na świecie.
5. Kurs waluty nie będzie uzależniony od wpływów polskich polityków.
ZA: Wpływ polskich polityków na decyzje NBP oraz ustanawianie Prezesa NBP z klucza partyjnego niekorzystnie wpływa na polską gospodarkę i jej wiarygodność na świecie.
PRZECIW: Każdy wpływ polityków na gospodarkę jest niekorzystny. Przyjmując euro oddajemy w ręce euro-parlamentarzystów oraz szefów ECB narzędzie do kontrolowania pieniądza będącego w obrocie na terenie Polski.
Obecnie na polskich polityków mamy jeszcze znikomy wpływ. Charakter pracy euro-parlamentarzystów jest zdecydowanie inny - uniezależnieni są od wpływów polityków krajowych.
Warto w tym momencie przytoczyć słowa barona Rothshylda, który powiedział - "Dajcie mi prawo emisji pieniądza, a nie ważne kto rządzi , kto ustanawia prawa".
6. Wspólna waluta jest odporna na działania spekulacyjne.
ZA: Jedna waluta uniemożliwi wpływ spekulacyjnego kapitału na walutę.
PRZECIW: Przy jednej walucie działania spekulacyjne do podnoszenia lub zaniżania kursu euro będzie ułatwione. Weźmy dla przykładu istnienie tylko 3 walut: dolara, euro i Polskiego Złotego. Przy takie konfiguracji mamy: 2 relacje Polski Złoty - euro (kupno i sprzedaż), 2 relacje Polski Złoty - dolar (kupno i sprzedaż) oraz 2 relacje euro - dolar (kupno i sprzedaż). Nawet jeśli na relacje między walutami ograniczymy do pojedynczych zależności to zostają 3 powiązania.
Po wyeliminowaniu Polskiego Złotego pozostają nam tylko 2 relacje euro - dolar (kupno i sprzedaż) lub 1 w drugim wariancie. Łatwiej jest spekulować przy istnieniu mniejszej liczby walut!
7. Będzie możliwa wspólna europejska polityka monetarna i fiskalna.
ZA: Euro pozwoli na prowadzenie wspólnej polityki fiskalnej, bezpieczniejszej i bardziej wiarygodnej dla rynków finansowych.
PRZECIW: Raport NBP z 2004 r. o wstąpieniu do unii walutowej mówi o osłabieniu pozycji Polski w przypadku wystąpienia asymetrii zjawisk gospodarczych. Taką sytuację mamy obecnie w sektorze bankowym. To właśnie prowadzenie wspólnej polityki doprowadziło do zachwiania równowagi i podważenia wiarygodności wielu banków w Europie. Polska (i polskie oddziały międzynarodowych banków) dzięki niezależnej polityce mają jedynie 2% toksycznych kredytów hipotecznych.
Przyjęcie jednej waluty, ujednolicenie polityki oraz ustalenie jednego kursu wymiany waluty (dla różnych gospodarek) można porównać do przybicia gwoździem steru statku. Dopóki jesteśmy na otwartym morzu, mamy perspektywy długiego rejsu a pogoda jest sprzyjająca (czytaj koniunktura globalna) to jest to do zaakceptowania. Wystarczy jednak jeden silny czynnik zaburzający, aby ten spokój zniszczyć.
8. Po wstąpieniu do strefy euro będziemy mieć niższe stopy procentowe.
ZA: Przyjęcie euro spowoduje, że w Polsce będą niższe, takie jak w unii walutowej, stopy procentowe. Spowoduje to zmniejszenie kosztów kredytów, a dzięki temu pozwoli większej grupie osób zaciągać kredyty.
PRZECIW: Do obniżania stóp procentowych nie musimy rezygnować z Polskiego Złotego. Decyzje w sprawach wysokości oprocentowań podejmuje Rada Polityki Pieniężnej. Jeśli nawet zgodzimy się, że niższe stopy procentowe są lepsze to dlaczego mamy się wzorować na strefie euro (4,5% listopad 2008r.), a nie na Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie jest to 1%?
W końcu niskie stopy procentowe obowiązujące już od 2006 roku spowodowały w USA niebywały wzrost liczby zaciąganych kredytów, ich łatwą dostępność, a w konsekwencji wzrost gospodarczy.
To przecież łatwo dostępne kredyty uwolniły amerykańską gospodarkę od problemów i nie było konieczne przyjmowanie przez Kongres i Senat USA planów ratunkowych...
9. Przyjęcie euro to dla Polski duże koszty.
ZA: Koszty rezygnacji ze złotówki będą niewielkie i z dużą nawiązką zostaną zrekompensowane poprzez większy wzrost gospodarczy i ustabilizowanie polskiej gospodarki.
PRZECIW: Argumenty za wzrostem i stabilnością polskiej gospodarki zostały już przeze mnie podważone.
Przyjęcie wspólnej waluty to nie tylko druk nowego pieniądza, bicie nowej monety, przedrukowanie cen, przystosowanie bankowych systemów informatycznych (ich koszt szacuje się na ponad 1,7 mld PLN), koszty przygotowawcze polskich firm (np. modyfikacja systemów komputerowych czy oprogramowania) czy akcja informacyjna. Aby Polska mogła przyjąć euro najpierw musi spełnić restrykcyjne warunki ERM II, czyli powiązać i usztywnić kurs wymiany waluty w stosunku do euro, zaostrzyć politykę monetarną - obniżyć inflację i stopy procentowe, obniżyć deficyt budżetowy.
Zwłaszcza ten ostatni element będzie bardzo kosztowny do wprowadzenia, ponieważ Polska i Komisja Europejska inaczej obliczają wysokość deficytu. W ujęciu polskim deficyt mamy mniejszy niż w obliczeniach Komisji Europejskiej.
Zaostrzenie polityki monetarnej to wyższe koszty pieniądza i kredytu, a to oznacza wolniejszy rozwój gospodarczy i dodatkowe utrudnienia dla wielu podmiotów gospodarczych. Wolniejszy rozwój to mniejsze wpływy do budżetu, a to utrudni cięcie wydatków budżetowych państwa.
Obniżenie deficytu będzie dodatkowo utrudnione poprzez usztywnienie kursu wymiany złotówki co utrudni "kreatywność" zwłaszcza w pozycji "Wydatki" przy pisaniu ustaw budżetowych. Reforma wydatków będzie się wiązała ze zmianą podejścia do planowania budżetów, a koszty tych zmian poniosą zwykli obywatele.
Szerzej o kosztach przyjęcia w Polsce euro pisze w Gazecie Finansowej Janusz Szewczak - "Wprowadzenie wspólnej waluty to dla Polski również koszty" 17.11.2008 r., Gazeta Finansowa.
10. Przyjęcie wspólnej waluty spowoduje wzrost inflacji.
ZA: Przyjęcie wspólnej waluty nie będzie miało dużego wpływu na inflację, ponieważ część produktów i usług zdrożeje, lecz inne stanieją ze względu na dużą konkurencję i ułatwienia w ich przepływie.
PRZECIW: Przykłady krajów wstępujących do unii walutowej pokazują, że inflacja wzrasta. Tak było we Francji, Włoszech, Niemczech, Grecji czy Słowenii, w której w przeddzień wejścia do eurolandu wynosiła 1,6% a już w kila miesięcy później oscylowała wokół 7%.
Ostatecznie w dyskusji o euro zawsze pojawia się element kursu po jakim będzie przeliczony Polski Złoty na euro. Co jest bardzo ciekawe specjaliści od wprowadzania euro wiedzą ile powinno kosztować 1 euro w 2009 roku, a nie wiedzą ile to euro kosztować będzie jutro...
W dyskusjach nad wspólną walutą moim ulubionym argumentem jest zaleta konkurencyjności. Dlaczego konkurencja w sektorze bankowym, wśród operatorów komórkowych, producentów koszul, zeszytów, butów, samochodów jest dobra, a wśród walut jest zła? Dlaczego konkurencja między firmami jest dobra, a między gospodarkami (waluty są/były miernikiem ich siły) jest zła?
A jeśli jesteś zwolennikiem kontroli pieniądza to proszę odpowiedz mi - czy lepiej jest, aby kontrola pieniądza sprawowana była przez osoby i instytucje będące w zasięgu naszej krytyki i oceny, czy może sprawowana przez instytucje i osoby będące w oddaleniu?
Etykiety:
euro,
kurs walut,
przyjęcie euro,
strefa euro,
wspólna waluta
piątek, 14 listopada 2008
Bulls and bears - panel dyskusyjny maj 2007 r.
Poszukując materiałów do nowych artykułów zatrzymałem się na dłużej przy wystąpieniach Petera Schiffa (*). Bardzo ciekawym materiałem okazał się być panel dyskusyjny Bulls and Bears z 2007 roku. Polecam obejrzeć całość.
Ja pozwolę sobie skomentować jedynie kilka fragmentów dyskusji - m.in. poruszany wielokrotnie temat długu publicznego.
Obecnie w Polsce mamy deficyt budżetowy na poziomie 30 000 000 000 złotych. Jak ważne jest to zagadnienie niech świadczy fakt, że tylko na obsługę spłaty tego długu (krajowego i zagranicznego) wydamy w tym roku aż 27 000 000 000 zł, czyli prawie cały nasz deficyt to koszt obsługi!
Deficyt budżetowy to nie tylko problem pieniędzy i, jak zawsze w przypadku administracji rządowej, ogromne marnotrawienie środków, ale także problem etyczny. Jakie mamy prawo obciążać naszymi wydatkami przyszłe pokolenia emitując obligacje z terminem wykupu w 2030 roku?
Niech najlepszy komentarzem na koniec będzie wypowiedź Martina Weissa (**) z 5 części wyżej cytowanego panelu dyskusyjnego:
"Czy posiadanie przez kraj deficytu budżetowego jest dobre? Czy posiadanie deficytu handlowego jest dobre? Czy dobre jest bycie winnym obcym rządom czy prywatnym firmom 2 biliony dolarów?" Te długi kiedyś trzeba spłacić...
(*) Peter Schiff - prezydent firmy brokerskiej Euro Pacific Capital Inc. (www.europac.net); były doradca Rona Paula - republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2008 roku; pojawia się okazyjnie w programach ekonomicznych na antenie CNBC, Fox News i Bloomberg Television; prowadzi internetowy program radiowy dostępny pod adresem http://www.europac.net/radioshow.asp .
(**) Martin Weiss - redaktor Safe Money Report oraz codziennego newslettera "Money and Markets"; twórca i członek zarządu Weiss Group;
Ja pozwolę sobie skomentować jedynie kilka fragmentów dyskusji - m.in. poruszany wielokrotnie temat długu publicznego.
Obecnie w Polsce mamy deficyt budżetowy na poziomie 30 000 000 000 złotych. Jak ważne jest to zagadnienie niech świadczy fakt, że tylko na obsługę spłaty tego długu (krajowego i zagranicznego) wydamy w tym roku aż 27 000 000 000 zł, czyli prawie cały nasz deficyt to koszt obsługi!
Deficyt budżetowy to nie tylko problem pieniędzy i, jak zawsze w przypadku administracji rządowej, ogromne marnotrawienie środków, ale także problem etyczny. Jakie mamy prawo obciążać naszymi wydatkami przyszłe pokolenia emitując obligacje z terminem wykupu w 2030 roku?
Niech najlepszy komentarzem na koniec będzie wypowiedź Martina Weissa (**) z 5 części wyżej cytowanego panelu dyskusyjnego:
"Czy posiadanie przez kraj deficytu budżetowego jest dobre? Czy posiadanie deficytu handlowego jest dobre? Czy dobre jest bycie winnym obcym rządom czy prywatnym firmom 2 biliony dolarów?" Te długi kiedyś trzeba spłacić...
(*) Peter Schiff - prezydent firmy brokerskiej Euro Pacific Capital Inc. (www.europac.net); były doradca Rona Paula - republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2008 roku; pojawia się okazyjnie w programach ekonomicznych na antenie CNBC, Fox News i Bloomberg Television; prowadzi internetowy program radiowy dostępny pod adresem http://www.europac.net/radioshow.asp .
(**) Martin Weiss - redaktor Safe Money Report oraz codziennego newslettera "Money and Markets"; twórca i członek zarządu Weiss Group;
Etykiety:
bulls and bears,
giełda,
peter schiff,
rynki finansowe,
spadki giełdowe
niedziela, 26 października 2008
Przerywnik muzyczny
Zapraszam do obejrzenia ciekawego wykonania "Bohemian Rhapsody" Queenu. Rick Miller wykonuje utwór 25 głosami.
Etykiety:
bohemian rhapsody,
muzyka,
parodia,
queen,
rick miller
czwartek, 16 października 2008
Ropa za droga? Za tania? - cz.2
Zamieszania na rynkach odsłona kolejna... Dzisiaj dowiadujemy się (dzięki PAP), że ropa w Nowym Jorku spadła poniżej 70 dolarów za baryłkę. Powód?
"Powodem zniżek cen ropy był raport Departamentu Energii USA, który pokazał większy od oczekiwanego wzrost zapasów. Zapasy ropy naftowej w USA wzrosły w ubiegłym tygodniu o 5,611 mln baryłek wobec oczekiwań wzrostu zapasów ropy o 2,6 mln baryłek. "
Wspaniała informacja o większych zapasach ropy spowodowała spadek cen o ponad 6 procent.
Idąc dalej tym tropem czy w ramach pomocy giełdzie towarowej architekci planu "ratunkowego" dla rynków finansowych zechcieliby pochylić się nad problemem zbyt drogiej ropy naftowej?
Mam nawet jedną propozycję do tego planu. Skoro większe zapasy o 2,6 mln baryłek spowodowały spadek cen o 6% to... Moja propozycja jest, aby zwiększyć zapasy ropy o 260 milionów baryłek.
Ropa potaniałaby wtedy o 100%, nieprawdaż panowie architekci giełd i rynków?
"Powodem zniżek cen ropy był raport Departamentu Energii USA, który pokazał większy od oczekiwanego wzrost zapasów. Zapasy ropy naftowej w USA wzrosły w ubiegłym tygodniu o 5,611 mln baryłek wobec oczekiwań wzrostu zapasów ropy o 2,6 mln baryłek. "
Wspaniała informacja o większych zapasach ropy spowodowała spadek cen o ponad 6 procent.
Idąc dalej tym tropem czy w ramach pomocy giełdzie towarowej architekci planu "ratunkowego" dla rynków finansowych zechcieliby pochylić się nad problemem zbyt drogiej ropy naftowej?
Mam nawet jedną propozycję do tego planu. Skoro większe zapasy o 2,6 mln baryłek spowodowały spadek cen o 6% to... Moja propozycja jest, aby zwiększyć zapasy ropy o 260 milionów baryłek.
Ropa potaniałaby wtedy o 100%, nieprawdaż panowie architekci giełd i rynków?
wtorek, 14 października 2008
"Kryzys" z uśmiechem na twarzy
Okazuje się, że już o "kryzysie finansowym" mamy dowcipy...
Oto mała część z nich.
1. Nikt nie może upaść tak nisko jak WIG20
2. K&*%a! Straciłem już połowę majątku, a żona została!
3. Byłem dziś przy bankomacie i zobaczyłem komunikat "Nie można zrealizować operacji z powodu braku środków na koncie"... Zastanwaiam się czy to moja wina czy banku ...
:)
Oto mała część z nich.
1. Nikt nie może upaść tak nisko jak WIG20
2. K&*%a! Straciłem już połowę majątku, a żona została!
3. Byłem dziś przy bankomacie i zobaczyłem komunikat "Nie można zrealizować operacji z powodu braku środków na koncie"... Zastanwaiam się czy to moja wina czy banku ...
:)
poniedziałek, 13 października 2008
Ropa za droga? Za tania?
Kilka dni temu pisząc o "kryzysie finansowym" oraz kredytach subprime poruszyłem temat wpływu drogich paliw płynnych właśnie na zawirowania giełdowe.
Zanim powrócę do tematu "toksycznych kredytów" spójrzmy na ceny ropy naftowej na giełdach w ostatnich 5 latach.
Szybowanie cen pokazuje poniższy wykres. Jak łatwo zauważyć tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy ceny ropy naftowej poszybowały w górę o ponad 100% ceny pierwotnej.
Początku zawirowań na rynku towarowym ropy naftowej należy szukać kilka lat wcześniej. Jak mówi Andrzej Szcześniak w wywiadzie udzielonym dla PAFARE:
W 2004 roku rozpoczęło się nowe zjawisko na rynkach finansowych. Odkryto, że inwestycje w rynki towarowe są taką samą klasą aktywów i inwestycji. Odkryto, ze można inwestować i, że można na tym zarabiać. Zaczęły się w wtedy inwestycje na rynkach finansowych dokonywane przez wielkich graczy . Dawniej ropą naftową (precyzyjnie – zobowiązaniami jej sprzedaży bądź kupna w przyszłości) „hedgowało” (ubezpieczało) się ryzyka. Teraz na papierach ropy naftowej się próbuje zarabiać, stąd pojawiła nowa grupa nowych inwestorów, tak zwani spekulanci indeksowi wykupująca po prostu dany indeks. Ta gorączka, która się udzieliła od 2004 roku, a szczególnie od sierpnia 2007 roku spowodowała, ze fundusze indeksowych inwestycji w commodities takich instytucji jak Goldman Sachs, wzrosły w sposób nieprawdopodobny od 8 mld dolarów w 2000 roku do 103 mld w 2008 roku.
Czy zatem można postawić tezę, że kolejne "wpompowanie" pieniędzy spowoduje wzrost cen - ograniczmy się tylko do jednej gałęzi - ropy?
Już w poniedziałek (13/10/2008 r) czytamy:
Ropa naftowa mocno drożeje w poniedziałek na giełdach paliw w reakcji na zapewnienia rządów w USA, Europie i Azji, że wesprą systemy finansowe - podają maklerzy. Każdy czeka teraz, aby zobaczyć, czy interwencje rządów będą mieć pozytywny wpływ, czy co najmniej przytłumią globalną panikę - mówi Toby Hassall, analityk Commodity Warrants Australia Pty w Sydney. (źródło Interia.pl)
W reakcji na informację o dotowaniu upadających firm większość indeksów giełdowych zapaliła się zielonym światełkiem wzrostów.
Powyższy wykres przedstawia kształtowanie się cen w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Bardzo interesujące jest pytanie - na jakim poziomie będą ceny za 12 miesięcy?...
Na koniec ciekawostka. Standardem europejskim rezerw paliwowych jest zapas na około 90 dni potrzeb energetycznych. W Polsce do 90-dniowych obowiązkowych rezerw dochodzą jeszcze rezerwy spółek paliwowych (pozwalają one unikać chwilowych wahań kursów cen i dostaw paliw oraz zabezpieczają ciągłość produkcji). Łączne zgromadzone zapasy sięgają 7 000 000 ton. Przy obecnych, nawet mocno chwiejnych cenach, przeliczając każdą tonę po 1 000 $ to mamy zmagazynowane pod ziemią 7 000 000 000 $.
Daje to (kurs NBP z dnia 13/10/2008 r) bagatela 18 287 500 000 PLN. Deficyt budżetowy w 2007 roku wyniósł 16 900 000 000 PLN. Ale to tylko jako ciekawostka :)
Zanim powrócę do tematu "toksycznych kredytów" spójrzmy na ceny ropy naftowej na giełdach w ostatnich 5 latach.
Szybowanie cen pokazuje poniższy wykres. Jak łatwo zauważyć tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy ceny ropy naftowej poszybowały w górę o ponad 100% ceny pierwotnej.
Początku zawirowań na rynku towarowym ropy naftowej należy szukać kilka lat wcześniej. Jak mówi Andrzej Szcześniak w wywiadzie udzielonym dla PAFARE:
W 2004 roku rozpoczęło się nowe zjawisko na rynkach finansowych. Odkryto, że inwestycje w rynki towarowe są taką samą klasą aktywów i inwestycji. Odkryto, ze można inwestować i, że można na tym zarabiać. Zaczęły się w wtedy inwestycje na rynkach finansowych dokonywane przez wielkich graczy . Dawniej ropą naftową (precyzyjnie – zobowiązaniami jej sprzedaży bądź kupna w przyszłości) „hedgowało” (ubezpieczało) się ryzyka. Teraz na papierach ropy naftowej się próbuje zarabiać, stąd pojawiła nowa grupa nowych inwestorów, tak zwani spekulanci indeksowi wykupująca po prostu dany indeks. Ta gorączka, która się udzieliła od 2004 roku, a szczególnie od sierpnia 2007 roku spowodowała, ze fundusze indeksowych inwestycji w commodities takich instytucji jak Goldman Sachs, wzrosły w sposób nieprawdopodobny od 8 mld dolarów w 2000 roku do 103 mld w 2008 roku.
Te pieniądze zostały zainwestowane w rynki towarowe, a to nie jest rynek realnych towarów, a rynek papierowy. Od 1935 roku, gdy ustanowione zostały amerykańskie giełdy towarowe, istniał określony poziom inwestycji spekulacyjnych, koniecznych dla funkcjonowania rynku, jednak ten poziom dziś został znacząco przekroczony. Nowe podejście do inwestycji w commodities po 2004 roku spowodowało, że gracze tracąc np. na rynku akcji, zaczęli przerzucać ogromne ilości pieniędzy na ten mikroskopijny w porównaniu z innymi rynkami finansowym - rynek towarowy.
Idąc dalej tym tropem - usunięcie znacznej ilości gotówki z rynków towarowych powinno odbić się negatywnie na indeksach... Coś takiego obserwujemy obecnie.Czy zatem można postawić tezę, że kolejne "wpompowanie" pieniędzy spowoduje wzrost cen - ograniczmy się tylko do jednej gałęzi - ropy?
Już w poniedziałek (13/10/2008 r) czytamy:
Ropa naftowa mocno drożeje w poniedziałek na giełdach paliw w reakcji na zapewnienia rządów w USA, Europie i Azji, że wesprą systemy finansowe - podają maklerzy. Każdy czeka teraz, aby zobaczyć, czy interwencje rządów będą mieć pozytywny wpływ, czy co najmniej przytłumią globalną panikę - mówi Toby Hassall, analityk Commodity Warrants Australia Pty w Sydney. (źródło Interia.pl)
W reakcji na informację o dotowaniu upadających firm większość indeksów giełdowych zapaliła się zielonym światełkiem wzrostów.
Powyższy wykres przedstawia kształtowanie się cen w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Bardzo interesujące jest pytanie - na jakim poziomie będą ceny za 12 miesięcy?...
Na koniec ciekawostka. Standardem europejskim rezerw paliwowych jest zapas na około 90 dni potrzeb energetycznych. W Polsce do 90-dniowych obowiązkowych rezerw dochodzą jeszcze rezerwy spółek paliwowych (pozwalają one unikać chwilowych wahań kursów cen i dostaw paliw oraz zabezpieczają ciągłość produkcji). Łączne zgromadzone zapasy sięgają 7 000 000 ton. Przy obecnych, nawet mocno chwiejnych cenach, przeliczając każdą tonę po 1 000 $ to mamy zmagazynowane pod ziemią 7 000 000 000 $.
Daje to (kurs NBP z dnia 13/10/2008 r) bagatela 18 287 500 000 PLN. Deficyt budżetowy w 2007 roku wyniósł 16 900 000 000 PLN. Ale to tylko jako ciekawostka :)
Etykiety:
deficyt,
giełda,
kurs walut,
naftowa,
ropa,
rynki finansowe
niedziela, 12 października 2008
Przerywnik muzyczny
W ramach krótkiego przerywnika muzycznego polecam posłuchać i obejrzeć grę na gitarze Erika Mongraina stosującego ciekawą technikę tappingu.
piątek, 10 października 2008
Wykup prawo jazdy płacąc alimenty
Po czterech latach przywrócono istnienie Funduszu alimentacyjnego w Polsce. Nowe przepisy pozwalające na odebranie prawa jazdy osobie niepłacącej alimentów weszły w życie 1 października 2008 roku.
Odbyłem dzisiaj dwie rozmowy na temat słuszności takiego rozwiązania. Na moje szczęście moi adwersarze mieli odmienne zdanie co pozwoliło na ciekawą dyskusję.
W całej tej sytuacji najbardziej zastanawiające dla mnie jest powiązanie płacenia alimentów i prawa do prowadzenia pojazdów. Nie mam zamiaru oceniać słuszności i sposobu ściągania należności, lecz jedynie spróbować znaleźć uzasadnienie dla odbierania prawa jazdy za niepłacenie rachunków.
Napisałem rachunków, bo można uznać, że zasądzone alimenty są pewnym rachunkiem, który należy uregulować. Porównajmy teraz istniejącą sytuację winnego opłacenia alimentów i odebrania mu prawa jazdy do innych zobowiązań finansowych.
Łączenie dwóch niezależnych od siebie spraw jakimi są alimenty i prawo jazdy przenieśmy na płaszczyznę płacenia rachunków za prąd. Czy w przypadku, gdy Ktoś nie opłaci rachunku za prąd możemy mu zabrać legitymację studencką, aby nie korzystał z tańszego biletu do kina?
W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z regulowaniem finansowych zobowiązań. Z drugiej strony mamy odbieranie dokumentu uprawniającego do pewnych czynności - kierowania pojazdem i tańszego wejścia do kina. W obu przypadkach pomijam fakt istnienia innych metod ściągania należności zamiast odbierania dokumentów. Czy jesteśmy w stanie zaakceptować taką sytuację?
Jeśli czytając ten tekst stwierdzisz, że jesteś w stanie zaakceptować hipotetyczny przypadek odbierania legitymacji za niepłacenie rachunków, to stawiasz się w pozycji totalitarysty, a państwu dajesz prawo do decydowania o Tobie w każdej sprawie.
Czy pozwoliłbyś, aby odebrano Ci certyfikat ukończenia kursu płetwonurka czy certyfikat CAE za opóźnienia w spłacie raty kredytu za samochód?
Odbyłem dzisiaj dwie rozmowy na temat słuszności takiego rozwiązania. Na moje szczęście moi adwersarze mieli odmienne zdanie co pozwoliło na ciekawą dyskusję.
W całej tej sytuacji najbardziej zastanawiające dla mnie jest powiązanie płacenia alimentów i prawa do prowadzenia pojazdów. Nie mam zamiaru oceniać słuszności i sposobu ściągania należności, lecz jedynie spróbować znaleźć uzasadnienie dla odbierania prawa jazdy za niepłacenie rachunków.
Napisałem rachunków, bo można uznać, że zasądzone alimenty są pewnym rachunkiem, który należy uregulować. Porównajmy teraz istniejącą sytuację winnego opłacenia alimentów i odebrania mu prawa jazdy do innych zobowiązań finansowych.
Łączenie dwóch niezależnych od siebie spraw jakimi są alimenty i prawo jazdy przenieśmy na płaszczyznę płacenia rachunków za prąd. Czy w przypadku, gdy Ktoś nie opłaci rachunku za prąd możemy mu zabrać legitymację studencką, aby nie korzystał z tańszego biletu do kina?
W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z regulowaniem finansowych zobowiązań. Z drugiej strony mamy odbieranie dokumentu uprawniającego do pewnych czynności - kierowania pojazdem i tańszego wejścia do kina. W obu przypadkach pomijam fakt istnienia innych metod ściągania należności zamiast odbierania dokumentów. Czy jesteśmy w stanie zaakceptować taką sytuację?
Jeśli czytając ten tekst stwierdzisz, że jesteś w stanie zaakceptować hipotetyczny przypadek odbierania legitymacji za niepłacenie rachunków, to stawiasz się w pozycji totalitarysty, a państwu dajesz prawo do decydowania o Tobie w każdej sprawie.
Czy pozwoliłbyś, aby odebrano Ci certyfikat ukończenia kursu płetwonurka czy certyfikat CAE za opóźnienia w spłacie raty kredytu za samochód?
Etykiety:
alimenty,
fundusz alimentacyjny,
kredyty,
prawo jazdy
Subprime - źródło kryzysu w USA?
"Kryzys finansowy" w Stanach Zjednoczonych to wdzięczny ostatnio temat. Spróbujmy spojrzeć, jak to z tym "kryzysem" jest.
Elementem tego zjawiska są kredyty subprime. Czym jest "subprime loan"?
W dużym skrócie "subprime loan" to kredyt bankowy udzielany osobom bez zdolności kredytowej lub w trudnej sytuacji finansowej. Jego oprocentowanie jest wyższe niż przy standardowym kredycie, a warunki zawierania umów kredytowych bywają skrajnie niekorzystne dla kredytobiorcy. Kredyty te cechują się dużym stopniem ryzyka - zarówno dla banku jak i dla kredytobiorcy.
Jako ciekawostkę należy podać, że rząd Stanów Zjednoczonych wprowadził zapis (tzw. ustawa o reinwestycji w społeczność lokalną) nakazujący, aby 30% portfela kredytów bankowych stanowiły właśnie kredyty subprime. Wobec tego faktu nie można przejść obojętnie, bowiem w całkiem nowym świetle stawia on obecne zachowania rządu Stanów Zjednoczonych oraz "rynków finansowych".
Jak mówi Dick Armey (*) w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" ("Ameryka traci rozsądek" 03/10/2008), nie jest to jedyny element zawirowań wokół kredytów.
"Drugi zgubny przepis to nakaz wyceny aktywów banku zgodnie z ich ceną rynkową. Wymóg ten sprawia, że w sytuacji takiej jak obecna, gdy pęka bańka rynkowa, nawet zdrowe, silne firmy mogą wyglądać na papierze jak całkowici bankruci. To właśnie stąd biorą się gwałtowne upadki renomowanych przedsiębiorstw, jakich całą serię ostatnio widzieliśmy. Wystarczy naprawić błędne przepisy, skorygować chorą politykę rządową, a rynek sam znajdzie drogę do poprawy. I cały ten kryzys nie będzie wcale wyglądał tak strasznie, jak niektórzy to przedstawiają."
Kolejnym puzzlem tej rozbitej układanki są kredytobiorcy - ludzie, którzy korzystali z łatwo dostępnych kredytów w nadziei na zyski w bliżej nieokreślonej przyszłości. I choć źródłem kłopotów tych właśnie osób jest ich własna głupota, to sytuację pogorszyły wysokie ceny paliw płynnych i ciągle rosnący deficyt budżetowy USA.
Tu należy się na chwilę zatrzymać i przeanalizować historię prawa i jego modyfikacji, które doprowadziły do obecnego stanu.
W 1937 roku wprowadzono w życie Federalną Ustawę o Publicznym Programie Mieszkaniowym. Zakładała ona, że każdy obywatel ma prawo do godziwych warunków mieszkaniowych oraz ustanawiała preferencyjne warunki dla budownictwa komunalnego opartego na funduszach federalnych i stanowych, jak i własnościowego na bazie bezprocentowych pożyczek.
Kolejna modyfikacja prawna przyszła w 1960 roku, kiedy to pozwolono na udzielanie przez organizacje charytatywne kredytów o niewielkim oprocentowaniu. W 1974 roku dopuszczono do rynku kredytów mieszkaniowych firmy prywatne. Z upływem lat program zmieniał formułę pozwalając na coraz szersze partycypowanie przez państwo w coraz większej liczbie elementów rynku kredytowego - m.in. poprzez dopłaty do czynszów czy spłat rat kredytu.
W 1980 roku zniesiono kontrolę federalną nad wysokością oprocentowania udzielanych kredytów. Spowodowało to lawinowe powstawanie kas oszczędnościowo-pożyczkowych - na początku niewielkich, lecz wraz ze wzrostem zainteresowania kredytobiorców oraz instytucji finansowych widzących zyski w tej formie kredytowania, coraz większych instytucji finansowych.
...Kolejna część kredytów subprime niebawem :)
(*) Dick Armey - ur. 7 lipca 1940 r. w Cando (Płn. Dakota, USA) były senator z Texasu (1985-2003) oraz przez 8 lat lider republikańskiej większości. Współautor „Kontraktu z Ameryką” - planu, który w latach 90. dał republikanom większość w obu izbach Kongresu. Dziś zasiada we władzach firmy prawniczej DLA Piper oraz przewodzi organizacji „FreedomWorks” działającej na rzecz zmniejszenia podatków i ograniczenia roli państwa.
Elementem tego zjawiska są kredyty subprime. Czym jest "subprime loan"?
W dużym skrócie "subprime loan" to kredyt bankowy udzielany osobom bez zdolności kredytowej lub w trudnej sytuacji finansowej. Jego oprocentowanie jest wyższe niż przy standardowym kredycie, a warunki zawierania umów kredytowych bywają skrajnie niekorzystne dla kredytobiorcy. Kredyty te cechują się dużym stopniem ryzyka - zarówno dla banku jak i dla kredytobiorcy.
Jako ciekawostkę należy podać, że rząd Stanów Zjednoczonych wprowadził zapis (tzw. ustawa o reinwestycji w społeczność lokalną) nakazujący, aby 30% portfela kredytów bankowych stanowiły właśnie kredyty subprime. Wobec tego faktu nie można przejść obojętnie, bowiem w całkiem nowym świetle stawia on obecne zachowania rządu Stanów Zjednoczonych oraz "rynków finansowych".
Jak mówi Dick Armey (*) w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" ("Ameryka traci rozsądek" 03/10/2008), nie jest to jedyny element zawirowań wokół kredytów.
"Drugi zgubny przepis to nakaz wyceny aktywów banku zgodnie z ich ceną rynkową. Wymóg ten sprawia, że w sytuacji takiej jak obecna, gdy pęka bańka rynkowa, nawet zdrowe, silne firmy mogą wyglądać na papierze jak całkowici bankruci. To właśnie stąd biorą się gwałtowne upadki renomowanych przedsiębiorstw, jakich całą serię ostatnio widzieliśmy. Wystarczy naprawić błędne przepisy, skorygować chorą politykę rządową, a rynek sam znajdzie drogę do poprawy. I cały ten kryzys nie będzie wcale wyglądał tak strasznie, jak niektórzy to przedstawiają."
Kolejnym puzzlem tej rozbitej układanki są kredytobiorcy - ludzie, którzy korzystali z łatwo dostępnych kredytów w nadziei na zyski w bliżej nieokreślonej przyszłości. I choć źródłem kłopotów tych właśnie osób jest ich własna głupota, to sytuację pogorszyły wysokie ceny paliw płynnych i ciągle rosnący deficyt budżetowy USA.
Tu należy się na chwilę zatrzymać i przeanalizować historię prawa i jego modyfikacji, które doprowadziły do obecnego stanu.
W 1937 roku wprowadzono w życie Federalną Ustawę o Publicznym Programie Mieszkaniowym. Zakładała ona, że każdy obywatel ma prawo do godziwych warunków mieszkaniowych oraz ustanawiała preferencyjne warunki dla budownictwa komunalnego opartego na funduszach federalnych i stanowych, jak i własnościowego na bazie bezprocentowych pożyczek.
Kolejna modyfikacja prawna przyszła w 1960 roku, kiedy to pozwolono na udzielanie przez organizacje charytatywne kredytów o niewielkim oprocentowaniu. W 1974 roku dopuszczono do rynku kredytów mieszkaniowych firmy prywatne. Z upływem lat program zmieniał formułę pozwalając na coraz szersze partycypowanie przez państwo w coraz większej liczbie elementów rynku kredytowego - m.in. poprzez dopłaty do czynszów czy spłat rat kredytu.
W 1980 roku zniesiono kontrolę federalną nad wysokością oprocentowania udzielanych kredytów. Spowodowało to lawinowe powstawanie kas oszczędnościowo-pożyczkowych - na początku niewielkich, lecz wraz ze wzrostem zainteresowania kredytobiorców oraz instytucji finansowych widzących zyski w tej formie kredytowania, coraz większych instytucji finansowych.
...Kolejna część kredytów subprime niebawem :)
(*) Dick Armey - ur. 7 lipca 1940 r. w Cando (Płn. Dakota, USA) były senator z Texasu (1985-2003) oraz przez 8 lat lider republikańskiej większości. Współautor „Kontraktu z Ameryką” - planu, który w latach 90. dał republikanom większość w obu izbach Kongresu. Dziś zasiada we władzach firmy prawniczej DLA Piper oraz przewodzi organizacji „FreedomWorks” działającej na rzecz zmniejszenia podatków i ograniczenia roli państwa.
Etykiety:
dotacje państwowe,
kredyty,
kryzys finansowy,
spadki giełdowe,
subprime
poniedziałek, 6 października 2008
Ad meliora tempora
Długo opierałem się modzie na pisanie bloga. W końcu postanowiłem poprowadzić swój.
Na szczęście moda na blogowanie już minęła, dlatego mam nadzieję nie być posądzany o podążanie głównym nurtem. A gdyby nawet... no cóż, trudno! :)
Dlaczego postanowiłem pisać? Powód jest bardzo prosty. Dla pieniędzy.
Zapewne pierwsze co Ci Drogi Internauto (*) przyjdzie do głowy to, że mam zamiar zarabiać na reklamach na tym blogu. Heh, jeśli tak by miało być mogło by się to źle skończyć dla mojej egzystencji.
Nie, ja po prostu chcę w przyszłości być bogatym człowiekiem. Razem z tymi, którzy będą czytać moje przemyślenia. Mam nadzieję, że razem uda nam się wypracować nowe, ciekawe spojrzenie na gospodarkę, finanse - po prostu na zarabianie kasy! :)
Innym powodem jest to, że rozmawiając z wieloma osobami zauważyłem przygnębiającą nieznajomość podstawowych terminów oraz zjawisk.
Jak i o czym będę pisał?
Mam nadzieję w swoich wpisach trzymać się jak największej zwięzłości - formy i treści.
Pisał będę o ekonomii, finansach, gospodarce, polityce tak jak ja je widzę. Mimo tego postaram się zachować jak największy obiektywizm i kiedy popełnię błąd przytaczając niewłaściwe dane lub źródło, proszę o sprostowanie. Postaram się z uwag krytycznych wyciągać wnioski w myśl sentencji "Cogitationes posteriores saepe sunt meliores".
(*) Swoje wpisy konstruował będę kierując je do męskiego odbiorcy, mając nadzieję, że Kobiety i Feministki mi to wybaczą.
Na szczęście moda na blogowanie już minęła, dlatego mam nadzieję nie być posądzany o podążanie głównym nurtem. A gdyby nawet... no cóż, trudno! :)
Dlaczego postanowiłem pisać? Powód jest bardzo prosty. Dla pieniędzy.
Zapewne pierwsze co Ci Drogi Internauto (*) przyjdzie do głowy to, że mam zamiar zarabiać na reklamach na tym blogu. Heh, jeśli tak by miało być mogło by się to źle skończyć dla mojej egzystencji.
Nie, ja po prostu chcę w przyszłości być bogatym człowiekiem. Razem z tymi, którzy będą czytać moje przemyślenia. Mam nadzieję, że razem uda nam się wypracować nowe, ciekawe spojrzenie na gospodarkę, finanse - po prostu na zarabianie kasy! :)
Innym powodem jest to, że rozmawiając z wieloma osobami zauważyłem przygnębiającą nieznajomość podstawowych terminów oraz zjawisk.
Jak i o czym będę pisał?
Mam nadzieję w swoich wpisach trzymać się jak największej zwięzłości - formy i treści.
Pisał będę o ekonomii, finansach, gospodarce, polityce tak jak ja je widzę. Mimo tego postaram się zachować jak największy obiektywizm i kiedy popełnię błąd przytaczając niewłaściwe dane lub źródło, proszę o sprostowanie. Postaram się z uwag krytycznych wyciągać wnioski w myśl sentencji "Cogitationes posteriores saepe sunt meliores".
(*) Swoje wpisy konstruował będę kierując je do męskiego odbiorcy, mając nadzieję, że Kobiety i Feministki mi to wybaczą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)